Wystawy, które trzeba zobaczyć koniecznie
Wystawy, które trzeba zobaczyć koniecznie.
Otwarta niedawno w gorlickiej Galerii Sztuki „Dwór Karwacjanów” wystawa pt. „Lalka” Józefiny Piotrowskiej-Szukalskiej zasługuje na szczególną uwagę. Ekspozycja ta godna jest polecenia nie tylko z uwagi na wysoki walor artystyczny prezentowanych prac, lecz także ze względu na niezwykłą aranżację przestrzeni zrealizowaną przy wykorzystaniu światła i efektów multimedialnych. Nie przypadkiem zresztą wystawę określono w afiszu mianem „spektaklu”, bowiem instalacje i rysunki, jakie zaprezentowano w głównej sali Muzeum, tworzą całość bliską istocie scenografii teatralnej. Tematem, który podejmuje Autorka jest fenomen lalki. Te, które zaaranżowano w Sali głównej im. ks. B. Świeykowskiego, zdają się niematerialne i jak gdyby pozbawione własnego ciężaru. Potęgują ten efekt promieniście rozpięte linki, podtrzymujące centralną część kompozycji, budując przestrzeń, w której - niczym w snopie reflektora, drobne postacie unoszą się jak rój owadów. Promienie rozchodzą się z kilku różnych centrów, co podkreśla względność układu odniesienia. Choć lalki wiszą nieruchomo, ich sylwetki wyznaczają przeciwległe kierunki, dzięki czemu cała kompozycja zyskuje zwielokrotniony dynamizm, przypominając obraz ucieczki galaktyk.
Szybujące postaci mienią się wręcz tropikalnym zestawem kolorów, lśnią w półmroku, a podświetlone od dołu, ukazują na suficie swoje wielokształtne cienie. Gdzieś z głębi płynie ściszona muzyka, na bocznej ścianie majaczą mroczne zdjęcia filmu, który dopełniając instalację wprowadza widza w niepokój i trans. Wystawa pulsuje tajemniczym rytmem form, kolorów, cieni i świateł.
Lalki Józefiny Piotrowskiej-Szukalskiej zdają się sugerować niczym nieskrepowaną dowolność ludzkiej autokreacji. Jednak ten zabieg (być może przypadkowy) stwarza wrażenie ucieczki w dezintegrację i pustkę. W wielkich oczach lalek czai się smutek, tęsknota, lecz także bezsilność i chłód. Są nowoczesne, dwuznaczne - infantylne lub „złe”. Zastosowana prze Artystkę „punk rockowa” stylizacja i „kosmiczne” atrybuty istot „nie z tej ziemi” mają w sobie coś z estetyki estradowego kiczu. Przypominają filmowe wizje Pedro Almodovara, w których występują postacie chwiejne w tożsamości swojej płci, nieraz perwersyjne, pełne dziwactw, zarazem bezsilne i budzące czułość. Jest w nich instynkt, spontaniczność, ale też groteska, niedojrzałość - jak gdyby gombrowiczowska dezintegracja formy.
Motyw lalki, odczytywany jako metafora zagadkowości natury ludzkiej, wiedzie w stronę fundamentalnych pytań o autonomię, tożsamość i godność osoby. Czy jest w nas coś więcej, prócz min, gestów? Czy jesteśmy marionetkami w rękach… losu? A może kogoś innego, kto lepiej niż my sami zna tajemnice naszego wnętrza?
W antyku twierdzono, że bogowie są dziećmi. Lalki Józefiny Piotrowskiej-Szukalskiej, wprowadzają nas w baśniowy świat, który w swej istocie jest zabawą, grą - choć gra może być także bolesna i pełna ironii. Jak pamiętamy, o pojęciu gry pisali Huizinga a także Gadamer, który w grze widział sedno sztuki, zarazem istotę ludzkiego sposobu bycia. Taneczny, wielobarwny świat to także fiesta, o której mówił Octavio Paz.
Odmienną stylistykę prezentują towarzyszące instalacji rysunki, w których pobrzmiewają echa twórczości Chagalla. Pełno tu uskrzydlonych postaci kochanków zawieszonych w półmroku, groteskowych istot tworzących swój zamknięty świat - wykreowany wyobraźnią Autorki. Prace te, choć wykonane w tradycyjnej technice, znakomicie wpisują się w całość „spektaklu”.
Artystka powoduje, że jej kolejne kreacje są w ciągłym ruchu niczym fale morskie powracające jedna za drugą. Wielość, która się uzupełnia, odsłaniając za każdym razem nową jakość i różnorodność.
Analizując wystawę i jej przesłanie jako całość, nie sposób przejść obojętnie wobec dramatycznie wyartykułowanego prze Artystkę problemu samotności, słabości człowieka w świecie pełnym przesytu – iluzorycznym, współtworzonym przez reklamy i środki audiowizualne. Człowiek z wystawy zdaje się takim „duszkiem”, ułomnym wytworem tego na wpół realnego tego świata. Czy sam jest rzeczywisty? Filozofowie stawiają pytanie o tożsamość „ja”. Kiedyś pytano, czy człowiek ma duszę? Czy jest więc człowiek tylko sumą swych wyglądów, przypadkowych gestów, fragmentem autonarracji, czy tylko snem o sobie?
…
Druga propozycję - usytuowaną jak gdyby na przeciwnym biegunie doznań estetycznych, stanowi ekspozycja cyklu rysunków Katarzyny Ziołowicz, zaprezentowana w sali kameralnej im. Prof. W. Kunza. Zredukowane do minimum środki wyrazu działają jak szept, gest, skinięcie w ciszy. Na białych fakturach papieru równym rytmem układa wytłoczony relief. Tak ukształtowane powierzchnie cieniuje gdzie niegdzie ślad ołówka, wyrywkowo ujawniając kontrastowe partie, fragmenty jakiejś zaledwie domniemanej całości. Wieloznaczna zdaje się ich „niekompletność” i niby przypadkowy charakter ujawnianych struktur. Zastosowana tu technika frotage pozwala na wydobycie na światło „podskórnego” kształtu tego, co kryje się pod warstwą papieru. Artystka wykorzystuje w kompozycjach formy nawiązujące do przedstawionej z lotu ptaka zabudowy miejskiej - siatki ulic, przecinających się linii, które tworząc abstrakcyjną topografię, sugerują liczne znaczenia i podteksty. O motywie kraty często tu występującym, pisali postmoderniści. Krata, bywa interpretowana jako układ repetycji linii dublujących fakturę płótna, jako autoreferncyjność, samo-imitacja powierzchni przy minimum znaczenia. Przypominają się także w tym kontekście „Kwadraty” Malewicza, zarazem neoplatońska konkluzja, że „reszta jest milczeniem”.
W mieście wszystko zdaje fragmentaryczne, chwilowe, - dane o tyle, o ile ktoś nam nie zaprzątnie uwagi czymś innym. W kompozycjach Katarzyny Ziołowicz drobiazgowość rysunku, zdaje się rozpływać w pustce, spełzać na niczym, choć na wstępie sugeruje skrupulatnie skalkulowany plan. Prześwituje w nich znikomość, senny „kosmiczny” dystans, melancholia jak chwiejność stanów pogody. Jest także absurd mapy urojonych światów, biurokracja przestrzeni.
Ciekawym tropem wiodącym do interpretacji omawianych rysunków jest, jak się wydaje, kategoria przemilczenia. Każda nasza opowieść o świecie, (także o nas samych) zakłada także to, o czym się milczy - co pominięte jest toku narracji. Punktem wyjścia jest wielość, nieprzeliczalność świata. Pamiętamy przykład Leibniza, w którym mowa o tym, że kiedy różni ludzie wędrują o mieście, każdy z nich na podstawie dostrzeżonych fragmentów zachowa w swej pamięci inny jego obraz. W każdym przypadku będzie to właściwie inne miasto. Jest nieskończenie wiele szczegółów, które mogłyby przykuć naszą uwagę. Obecne w serii rysunków fragmentaryczne plany, szkice aglomeracji, wskazują na subiektywny moment – domyślnie arbitralny wybór detali, na które Artystka położyła akcent. Światło bądź cień, w każdym razie to, co jest granicą. Także psychoanalitycy wiedzą, że najciemniej bywa tam, gdzie jest najjaśniej. To, co się ukazuje, dane jest zawsze na tle czegoś, o czym w danej chwili należy zamilknąć, co zostało uznane za nie dość ważne i spada tym samym do roli tła. Bez tła, rzecz jasna nie ma figury, ale czy kształt figury w ogóle daje się rozpoznać bez nieskończenie podzielnej dziedziny wcześniejszych odniesień? Może to właśnie Autorka chce dać nam do myślenia, ukazując swe dyskretne obserwacje i subtelne szkice.
Patrząc na rysunki wystawione w Sali kameralnej, warto mieć na względzie wcześniejsze doświadczenia Artystki w pracy z ceramiką. Te reliefy wytłoczone na białym papierze, przypominają gliniane tabliczki pokryte nieczytelnym pismem. Obraz, który swym wyglądem sugeruje plan miasta, może przywodzić na myśl mapki stanowisk archeologicznych. Skądinąd pamiętamy historię hieroglifów, pisma klinowego. Które spośród reliktów przeszłości są tylko śladami, a które z nich są „do czytania”? Co przeoczyliśmy badając pismo, a z drugiej strony - jaki ornament, który być może był tylko kaprysem, próbujemy bezskutecznie rozszyfrować? A może gry, zabawy nie trzeba rozumieć?
Obie ekspozycje zwiedzać można do 30 stycznia 2013 r.
Paweł Nowicki